Indywidualizm – „zapluty karzeł reakcji”?

(esej)

Pęd ku ideom marksistowskim widoczny jest w wielu sferach dzisiejszej „cywilizacji”. Opanował nawet, co też już nie jest żadną tajemnicą, niektóre środowiska watykańskie i zakony. Tak, tak, nasz franciszkański – też. Widać to choćby w ogólnym klimacie i sformułowaniach nowych konstytucji, które uchwalono pod przewodnią rolą włoskich „komunistów” zakonnych. Jednym z głównych elementów tej opcji stało się piętnowanie indywidualizmu oraz kolektywne lekarstwo na postępującą degenerację.

Indywidualizm został zdefiniowany jako stawianie własnych interesów ponad dobrem innych ludzi, w szczególności ponad dobrem społecznym, grupowym, wspólnotowym. Jako taki, indywidualizm musi być skazany na infamię.

Indywidualizm jako jedna ze skrajności ma plasować się na antypodach kolektywizmu (mnie raczej nauczono, że przeciwieństwem kolektywizmu jest nihilistyczny LIBERALIZM). Pomiędzy tymi biegunami ma znajdować się personalizm. Indywidualizm, podobnie zresztą jak i nacjonalizm, został obarczony z założenia egoizmem, niezdolnością do odnajdowania się w grupie, alienacją, stawianiem własnego interesu ponad wszystko inne. W oczywisty sposób spadek ten dziedziczy każdy semantyczny krewny: już samo pojęcie indywidualności obsmarowane jest błotem paskudnego indywidualizmu. 

A jednak pojęcia należące do tej werbalnej familii zawierają pewną doniosłą treść, o której należałoby pamiętać przed pospiesznym spaleniem na stosie wszystkiego, co „indywidualne”. Czytaj dalej